Wielkość patologii towarzyszącej programowi promu kosmicznego w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat podkreśla próba stawienia czoła realiom ekonomicznym. Rozpoczynając program wahadłowca w latach siedemdziesiątych, przedstawiciele NASA przekonywali Kongres USA, że prom będzie startował czterdzieści razy do roku (jeden lot co dziewięć dni!). Tak optymistyczne przewidywania powinny były zrodzić sceptycyzm przedstawicieli Kongresu przynajmniej z dwóch powodów: (a) trudności techniczne w przygotowaniu wahadłowca do ponownego startu w tak krótkim czasie, (b) brak wystarczająco dużego manifestu ładunkowego do uzasadnienia tak wysokiej liczby startów. Kierownictwo NASA pozostawiło rozwiązanie punktu (a) na głowach inżynierów, starając się w tym samym czasie rozwiązać kwestię (b) drogą działań politycznych. W latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych kierownictwu NASA udało się wymusić na Białym Domu zgodę na to, by wahadłowiec w momencie osiągnięcia pełnej gotowości do pracy wynosił na orbitę całość ładunków amerykańskich. Innymi słowy, NASA zażądała wycofania z produkcji i użytku rakiet typu Delta, Atlas oraz Tytan na rzecz promu, który przejąłby większość manifestu ładunkowego, tym samym poprawiając opłacalność przedsięwzięcia. Siły Powietrzne sprzeciwiały się jednak realizacji tego projektu z obawy, że awaria wahadłowca mogłaby spowodować zatrzymanie całego programu, a tym samym uniemożliwić wysłanie ważnych wojskowych satelitów zwiadowczych czy telekomunikacyjnych na czas. Dziś wydaje się to niemożliwe, lecz argumenty użyte przez kierownictwo NASA okazały się w oczach Białego Domu bardziej przekonujące niż ostrzeżenia Sił Powietrznych. Na początku lat osiemdziesiątych zaczęto już redukować „mieszaną flotę” rakiet nośnych jednokrotnego użytku, kiedy w styczniu 1986 roku katastrofa Challengera potwierdziła słuszność obaw Sił Powietrznych. Wtedy prezydent Reagan zmuszony był zrewidować wcześniej podjętą decyzję.
Potrzeba zwiększenia manifestu ładunkowego uzasadniającego wysoki koszt realizacji programu promu kosmicznego stała się głównym powodem zainicjowania budowy stacji kosmicznej. Na początku lat osiemdziesiątych Hans Mark, zastępca dyrektora NASA, słusznie zauważył, że osiągnięcie dwudziestu pięciu startów rocznie będzie dla promu niemożliwe bez wprowadzenia manifestu ładunkowego, jaki pociągnęłaby za sobą budowa i permanentne zaopatrzenie obiektu orbitującego wokół Ziemi. Jego zdaniem najlepszym kandydatem do budowy była kosmiczna placówka do prowadzenia badań naukowych w warunkach nieważkości (Mark pod żadnym pozorem nie wierzył w to, co rozreklamowali wcześniejsi zwolennicy wahadłowca, a mianowicie, że prom będzie w stanie odbyć czterdzieści lotów w ciągu roku). Opierając się na swoich przewidywaniach (z pewnością bardzo trafnych) Mark przekonał ówczesnego dyrektora NASA, Jamesa Beggsa, a następnie administrację Reagana, o konieczności zainicjowania programu stacji kosmicznej. Jak się za chwilę przekonamy, potrzeba stworzenia dużego manifestu ładunkowego dla wahadłowca pozwala również zrozumieć osobliwą naturę projektów inżynieryjnych, które od samego początku legły u podstaw programu stacji kosmicznej.
Najlepszym sposobem na zbudowanie stacji kosmicznej jest skonstruowanie ciężkiej rakiety nośnej i wystrzelenie za jej pomocą na orbitę gotową konstrukcję. W roku 1973 Stany Zjednoczone umieściły w ten sposób na orbicie stację Skylab, która miała więcej przestrzeni użytkowej niż obecnie budowana Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (International Space Station, ISS). Stacja Skylab została zmontowana na Ziemi i wyniesiona na orbitę w jednym kawałku. W sumie cały program Skylab, trwający od 1968 do 1974 roku, wliczając rozwój, budowę, wystrzelenie oraz utrzymanie na orbicie, kosztował 4 miliardy dolarów (licząc w dzisiejszej walucie), czyli zaledwie 1/8 spodziewanych kosztów budowy ISS. W przeciwieństwie do tego projekt stacji kosmicznej był wielokrotnie poprawiany (stacja ISS to wersja ostateczna), co pociągnęło za sobą ponad trzydzieści lotów wahadłowca na orbitę. Każdy lot dostarczał nowych elementów do rozbudowanej orbitującej struktury. Takie podejście spowodowało niekontrolowany wzrost kosztów i opóźnienia w terminach oddania stacji do użytku. W 1993 roku nowo mianowany dyrektor NASA, Dan Goldin, próbował rozwiązać tę kłopotliwą sytuację, zarządzając całkowite zrewidowanie projektu stacji kosmicznej. Trzem zespołom, oznaczonym A, B i C, zlecono opracowanie pełnych projektów dla trzech odmiennych koncepcji stacji kosmicznej. Zespoły A i B przyjęły dwa nieco odmienne podejścia, uwzględniające ówczesny standard trzydziestu lotów wahadłowca i montowania stacji na orbicie. Zespół C natomiast opracował koncepcję stacji, wzorując się na modelu Skylaba; w tym wypadku stacja miałaby zostać wyniesiona na orbitę za jednym razem za pomocą ciężkiej rakiety nośnej („promu C”, w którego skład wchodził układ nośny, ale bez statku orbitalnego wielokrotnego użytku). Wszystkie trzy podejścia zostały następnie przedstawione komisji rekrutującej się spośród uczonych Massachusetts Institute of Technology (MIT). MIT opowiedział się zdecydowanie za projektem C (co potwierdziło nie tyle błyskotliwość, ile zdrowy rozsądek członków komisji, gdyż projekt C był dużo tańszy, prostszy, bezpieczniejszy, bardziej niezawodny i oferował znacznie większe możliwości, a w dodatku dawał państwu w prezencie wyrzutnię dla ciężkich rakiet nośnych). Niemniej wiceprezydent Al Gore i prezes House Space Subcommittee, George Brown, kierując się zarówno koniecznością stworzenia podstaw do zwiększenia liczby startów promu kosmicznego, jak i możliwością odciążenia budżetu budowy stacji kosmicznej przez częściowe finansowanie przez partnerów międzynarodowych, zignorowali opinię MIT. Drogą politycznej presji panowie ci zmusili NASA do przyjęcia opcji A i odtąd agencja kosmiczna musi się borykać z problemami związanymi z budową stacji. Rezultatem tej decyzji był dalszy wzrost kosztów oraz opóźnienia w realizacji planu, za które odpowiedzialność spadała w konsekwencji na zarządzających średniego szczebla w NASA, zamiast na tych, którzy byli naprawdę winni.